Kup egzemplarz

Rozdział szósty

Klub futures 'Follow the Light', Harlem, New York City. 19:00 czasu lokalnego

Ulice Harlemu powoli spowijał letni zmierzch. Siąpiący deszcz skutecznie wypędził z ulic większość ludzi. Nieliczni przechodnie, głównie futus, z głowami ukrytymi w głębokich ciemnych kapturach topów lub kurtek, przemykali pod budynkami. Niektórzy, by jak najszybciej ukryć się przed deszczem, zatrzymywali się pod markizami wiszącymi przed wieloma budynkami albo pod płachtami antydronowymi rozpiętymi nad wąskimi ulicami. 

Markizy przed budynkami zwykle chronią przed deszczem lub ostrym słońcem. W Nowym Jorku, a szczególnie na północ od Central Park — w Harlemie, na Górnym Manhattanie i w południowym Bronx, markizy miały dodatkową funkcję. Tam, gdzie ulice były wąskie, często pomiędzy przeciwległymi budynkami  zamiast markiz na stalowych linkach rozpostarte były płachty z dwuwarstwowego materiału. Niektóre były nieprzemakalne, inne przepuszczały wodę, ale u wszystkich górna, czarna, i dolna srebrzysta folia, zaburzały fale elektromagnetyczne, w tym promieniowanie podczerwone. Drony policyjne albo były całkiem ślepe na to, co i kto znajduje się pod taką płachtą albo obraz, który rejestrowały, był na tyle rozmyty, że nie stanowił dowodu w żadnym postępowaniu policyjnym czy sądowym. Wprawdzie przepisy miejskie zabraniały stosowania materiałów zaburzających fale elektromagnetyczne i zdarzały się kontrole i mandaty, ale w Harlemie, wobec mnóstwa pustostanów, trudno było to wyegzekwować. Broadway był zbyt szeroki, by rozciągnąć płachty w poprzek ulicy, ale markiz osłaniających chodnik aż po krawężniki i wykonanych z tego samego materiału co płachty antydronowe, było tu sporo. Pod nimi kryli się nieliczni przemoknięci przechodnie.

Z powodu deszczu było cicho, pusto i spokojnie jak na tę porę dnia. Z ulic zniknęły dostawcze drony, bo do Harlemu latały tylko te wirnikowe. Policyjnych dronów nie widziano tu od miesięcy. Nawet autonomicznych dostawczaków i uberów było jak na lekarstwo. Zaledwie kilka pojazdów z cichym mruczeniem niestrudzenie przecinało mokre, stalowo-betonowe wąwozy ulic. Zresztą, rejony od West Harlem i Upper Manhattan, aż po Sugar Hill i South Bronx zajmowały głównie knajpy, kluby i squaty futures oraz pokrewnych im dusz z rozmaitych offowych subkultur, zwykle powiązanych z hakerami. Oni rzadko zamawiali coś większego i droższego niż pizza. Jeszcze rzadsze w tej okolicy, bez względu na porę dnia czy pogodę, były zaparkowane pojazdy air-. Wprawdzie trudniej je było ukraść niż zwykłe biki, czy wozy kołowe, ale łatwo uszkodzić. Te skradzione, wprawdzie szybko lokalizowała policja, ale zwykle odnajdywano je w stanie, który firmy ubezpieczeniowe określają mianem „szkody całkowitej”. Dlatego właściciele tych pojazdów tylko w wyjątkowych sytuacjach zostawiali je zaparkowane na ulicach Harlemu i południowego Bronxu.

Kobieta, która nadjechała Broadwayem od południa, zapewne o tym wiedziała, bo zatrzymała swój airbike między samochodami, za starą stacją metra przy Harlem Garden, i zlustrowała okolicę. Wydawała się szukać wzrokiem potencjalnych amatorów cudzej własności. Wyłączyła maszynę, ale nie zsiadła ani nie zdjęła kasku. Mimo mocniej padającego deszczu nie szukała schronienia, jakby kask pokryty błyszczącym flexiglassem, rękawice i ciemny, leathertexowy kombinezon zapewniały jej wystarczającą ochronę przed zmoknięciem. Przesunęła airbika w nieoświetlone miejsce pośród niskich drzew, co przy zapadającym zmroku i siąpiącym deszczu czyniło ją i jej maszynę niemal niewidocznymi, przynajmniej dla ulicznych kamer i dronów. Sama natomiast mogła świetnie obserwować cały Broadway i skrzyżowanie ze Sto Czterdziestą Piątą. 

Gdyby minął ją ktoś miejscowy, pomyślałby, że to kolejna kobieta z klasy średniej, znudzona nicnierobieniem, szuka atrakcji w dzielnicy hakerów albo młoda korpo, która po pracy odreagowuje frustrację, udając futuress. Takich okazjonalnych futures bywało w okolicznych klubach i squatach całkiem sporo.

Siedziała tak, moknąc kilka minut, w kasku na głowie, z opuszczoną przyłbicą, aż podleciał do niej miniaturowy dron. Na moment zawisł w powietrzu na wysokości jej głowy, jakieś trzy metry od niej, błyskając niebieskawym pulsacyjnym światłem. Kufer jej airbika wydał ciche syknięcie, pokrywa odskoczyła, uniosła się i odsunęła, udostępniając wnętrze. Dron wleciał, a pokrywa kufra zamknęła się. Po kilku minutach nadleciał drugi dron wielkości wróbla i ponownie jak poprzedni, znalazł schronienie przed deszczem w kufrze airbika.

Bikerka odpaliła maszynę ponownie i ruszyła w kierunku zjazdu prowadzącego do dawnej podziemnej stacji metra, obecnie wykorzystywanej jako parking podziemny i punkt przeładunkowy dla kolejki towarowej. Gdy znalazła się pod ziemią, zatrzymała się, obserwując wjazd do garażu. Ponieważ nic się nie pojawiło, ruszyła dalej, klucząc między alejkami pojazdów, aż dojechała do rampy wyładunkowej dla dostaw rozwożonych metrem towarowym. Zaparkowała airbika w najbardziej zaciemnionym miejscu, a z kufra ponownie wyleciały dwa mini-drony. Odleciały kilka metrów od bika i przylgnęły do sufitu. Bikerka odczekała chwilę, być może czekając na komunikaty dronów, po czym zdjęła kask i włożyła go do kufra. 

Była to kobieta o ciemnym kolorze skóry i długich prostych włosach spiętych z tyłu głowy. Szybko założyła wielkie okulary XR z lustrzanymi szkłami i czarną czapkę baseballową z bardzo dużym daszkiem, który ukrywał twarz kobiety w cieniu. Z kufra wyjęła też krótki luźny top bez rękawów, za to z bardzo głębokim kapturem i sprawnie go założyła. Kaptur nasunęła na baseballówkę. Najwyraźniej bardzo ceniła sobie anonimowość.

Przeskakując po kilka stopni, wbiegła na rampę i energicznym krokiem podeszła do podrapanych stalowych drzwi z napisem „Zaopatrzenie i dostawy” znajdujących się na jej końcu. Przyłożyła dłoń w rękawiczce do skanera na ścianie. Drzwi rozsunęły się i weszła do obszernego korytarza, oświetlonego taśmami led zamontowanymi w suficie. Mijała kolejne wnęki, korytarze i drzwi z oznaczeniami firm, aż dotarła do bocznego korytarza z napisem „Follow the Light. Wejście tylko dla dostawców”.

Przyłożyła dłoń do kolejnego skanera na ścianie obok drzwi, a gdy je przekroczyła, znalazła się na zapleczu klubu. Przeszła pośród skrzyń, stosów zgrzewek z butelkami lub puszkami, środków czystości, paczek, starych dystrybutorów piwa, keg, zepsutych dystrybutorów kawy i różnych rupieci, kiedyś zapewne służących do prowadzenia knajpy. Minęła lodówki, drzwi do kuchni, toalety dla personelu i stanęła przed drzwiami na salę, które, jak wszystkie inne na tym zapleczu, miały okrągły bulaj na wysokości twarzy. Dzięki temu bulajowi uniknęła zderzenia z kelnerką, która właśnie wracała z sali z tacą pełną szklanek. Przepuściła kelnerkę, która w milczeniu obrzuciła ją badawczym spojrzeniem. Ominęła kontuar baru i weszła do głównej sali klubu.

Usiadła daleko od baru, w najsłabiej oświetlonym boksie z wytartymi siedziskami z ciemnozielonego materiału imitującego skórę. Blat stolika rozświetlił się bladoróżowym światłem, prezentując skromne menu złożone z mniej lub bardziej alkoholowych napojów oraz przekąsek. Bez zastanowienia i zagłębiania się w treść oferty, nadal w cienkich, ciasno przylegających do dłoni rękawiczkach, tapnęła w pozycję w górnym rogu blatu. 

Po kilku minutach kelnerka przyniosła dużą szklankę z mojito. Bikerka skinęła głową w podziękowaniu, odchyliła się na oparcie i rozejrzała po sali. Sięgnęła po swojego drinka. Jej wzrok spoczął na młodym chudym mężczyźnie o rudawym zaroście i ogolonej czaszce siedzącym samotnie w drugim końcu sali. Rudzielec był wyraźny, bez typowej dla holografów poświaty, a co więcej, teraz zauważyła, że rzucał wyraźny i naturalny cień. Wolała się jednak upewnić. 

BNI, wyłącz obiekty XR i fantomowe. 

Po wyłączeniu fantomów i rozszerzonej rzeczywistości w jej okularach, z sali zniknął motocykl stojący pod ścianą i dwie osoby siedzące przy barze. Chudy rudzielec pozostał.

Podaj mi aktualne résumé tego rudego typka. 

Jej okulary ponownie uruchomiły tryb AR. Oznaczyły sylwetkę młodzieńca i wyświetliły zwięzłą informację tekstową oraz jego portret 3D, podczas gdy biochip odczytał pełen opis. 

„Mike ‚Rainman’ Pullasca, lat 25, zamieszkały w squacie Riverdale, Bronx. Freelancer, związany z e-squatem Hybrids-2 i klanem futures HaarLads. Karany za drobne cyberprzestępstwa — włamania do smartcomów, handel wspomnieniami i poufnymi danymi celebrytów, generowanie obscenicznych fake videos, drobne szantaże. Dwa zwolnienia warunkowe, jedno naruszone. 5 marca wypuszczony za kaucją 50 000 b-coins, zapłaconą anonimowo. Prawdopodobnie jest informatorem policji.” 

Subtelnym ruchem dłoni poprawiła okulary. 

Żadnych zmian? Zaniedbuje pan samodoskonalenie, Pullasca. 

Młodzieniec podniósł się od stolika, niedbale machnął ręką, pozdrawiając kogoś w głębi sali i nonszalanckim, teatralnie luzackim krokiem zmierzał w stronę bikerki. Zatrzymał się przy jej stoliku, ale nie usiadł. Pod nosem miał szpiczasty, krótko przycięty wąsik, zapewne jedyną część swojego wyglądu, do której przykładał uwagę. Nie zwróciła ku niemu głowy, nawet nie zerknęła na niego. Nadal lustrowała salę, niespiesznie sącząc drinka. 

— Zabawne, że mimo rozwoju technologii zawody kelnera i barmana się utrzymały — młody futu zagaił rozmowę, ale bikerka zignorowała zaczepkę. 

— Tłum to najlepsza kryjówka, prawda? — chłopak nie dawał za wygraną. — Tylko on zapewnia anonimowość, chociaż nie leczy samotności. 

Bikerka parsknęła i popatrzyła gdzieś daleko za jego plecami. 

— Żałosny tekst — uśmiechając się pod nosem, pociągnęła łyk drinka. — To pewnie cytat z powieści jakiegoś bota. 

Młodzieniec najwyraźniej odebrał te słowa jako zachętę, bo dosiadł się do stolika. Wskazał na jej ręce. — Możesz zdjąć rękawiczki. Na tych szklankach nie zostawisz odcisków palców. 

— Pozwoliłam ci usiąść? — odstawiła szklankę i niedbale omiotła wzrokiem salę. — Spadaj dzieciaku. Czekam na kogoś dorosłego — dodała lekko zniecierpliwionym tonem.

— Owszem — odparł z pewnością siebie i uśmieszkiem cwaniaka, któremu właśnie udało się naciągnąć bogatego frajera. — Nawet wiem na kogo. 

Kobieta pozostała niewzruszona i nadal go nie dostrzegała. 

— Na przystojnego pół-Japońca — dodał triumfalnie. — Nazwiska nie wymienię, bo mimo wszystko, ktoś może słuchać. Ale… oboje wiemy, o kogo chodzi. Spotykasz się z nim tutaj od czterech miesięcy. Nieregularnie, mniej więcej raz na dwa tygodnie. Parkujesz airbika w garażu podziemnym, za filarem przy rampie i przechodzisz korytarzem do tylnych drzwi dla dostawców. Masz rękawiczkę z fake’owym touch ID. Siadasz zawsze w najsłabiej oświetlonym boksie i zwykle jesteś jakiś kwadrans przed nim. Czasem w ogóle nie wchodzisz do klubu tylko w garażu podziemnym wsiadasz do jego aircara. Jedziecie do niego. Następnego dnia rano odwozi cię tutaj. Tak się składa, że zawsze jak jesteś w pobliżu, przestają działać kamery w garażu i te uliczne przy skrzyżowaniu Broadway ze Sto Czterdziestą Piątą. Pewnie ma to jakiś związek z dwoma szerszeniami, które ci towarzyszą. Blokują streaming kamer, co jest nielegalne, podobnie jak to, że latają bez ID. Zainteresowałem cię… dziewczynko? 

— Dostałam pozwolenie na drony bez ID — odparła i pociągnęła łyk swojego mojito. Mimo długiego wywodu rudzielca, nadal nie obdarzyła go spojrzeniem. 

— Nie dostałaś, tylko kupiłaś. Zresztą może i dostałaś, bo wcześniej kupiłaś całą jebaną policję tego zgniłego miasta. Dadzą ci, co zechcesz… — ciągnął młodzieniec. — Spotykacie się tutaj, bo kluby futu to nieliczne miejsca, gdzie nie ma kamer. Dają minimum anonimowości. Ale nie tylko. Czujesz do nas, futus — fuckersów, jak nas pewnie nazywasz — obrzydzenie i pogardę, ale z drugiej strony, w głębi twojego korpo-serca, w jakiś pokrętny sposób, pociąga cię obecność tutaj. 

— Serio? 

— Udajesz obojętną, ale zrobiłem na tobie wrażenie, prawda? Nie? To może na twojej partnerce, Lil Beauville, zrobi wrażenie informacja, że spotykasz się z facetem bez jej wiedzy. Bo nie wie o tym przystojniaku, prawda? W dodatku to samiec, co, jak na zdeklarowaną lesbę, jest dość zaskakujące. Przynajmniej dla niej… bo dla mnie nie bardzo. Widziałem cię, jak wychodzisz stąd nie tylko z tym Japońcem. Kilka razy byłaś tu bez niego. Wyszłaś z dwiema futuress do pobliskiego squatu. Były tak naćpane, że nie wiedziały, z kim się pieprzą. Kochanek ci nie wystarcza? Przygodny seks w squacie futu, no, no… Niegrzeczna korpo-lala, która lubi mocne doznania.

— Mylisz mnie z kimś — kobieta po raz pierwszy spojrzała na twarz rudego futu. 

— Mylę cię… aha. Nadal udajemy. Okay, ciekawe, co powiesz swoim wspólnikom i mediom, jak wypłynie, że masz romans z panem Tonda. Słyszałem, że jego firma z drukarkami ciuchów i sprzętu sportowego to tylko przykrywka. Podobno prawdziwą kasę robi na lobbowaniu i sprzedawaniu informacji. Złe języki mówią, że pracuje dla SMSNG, inni, że dla TOHO. Może dla jednych i drugich. Tak czy inaczej, dla konkurencji WISE. Źle to wygląda… Arcy. 

Kobieta wydawała się mało poruszona. 

— Twój kochanek się spóźnia. Mogę go zastąpić, chyba że dziś znowu masz ochotę na naćpane futucipki.

Kobieta pociągnęła swoje mojito.

— Myślisz, że brak kamer, półmrok, wielkie lustrzane okulary, kaptur, czapka z daszkiem i dyfrakcyjny makeup zapewnią ci anonimowość? — spytał młodzieniec, pochylając się ku niej nad stołem. — Dla niewprawnych oczu ten cosplay’owy zestaw wystarczy, ale nie dla mnie. Porada konsumencka — zrezygnuj z kombinezona drukowanego na miarę. Futures takich ciuchów nie noszą. To nieetyczne. Pewnie to wiesz, ale myślisz — nikt nie zauważy, przecież wokół sami kretyni. Arogancja cię zgubi, bo arogancja i poczucie wyższości… to twoje znaki rozpoznawcze, pani Canberry, prezes Environics. 

— Schlebia mi, że ludzie mnie z nią mylą, fucky — potaknęła głową. — Nie ty pierwszy i nie ostatni. Ale rozczaruję cię — nie jestem kobietą z twoich mokrych snów. 

— Owszem, jesteś. Jesteś korpo, która udaje futuress. Szukasz tutaj mocnych wrażeń? Prawdziwego faceta? 

— A co, znasz jakiegoś? — zadrwiła. — Myślisz, że każda lesba w głębi duszy myśli tylko o super ogierze? Nawet gdyby tak było, to ty jesteś najwyżej kucykiem. 

— Daj mi szansę, to cię nawrócę, bo pół-Japoniec nie daje rady. 

— Zdziwiłbyś się — rozejrzała się po sali. 

— Sporo ryzykujesz przychodząc tutaj. 

— Naprawdę? 

— Sprawdzasz swoje granice? Jak głęboko odważysz się zanurzyć w otchłani futures, w tym… oceanie degeneratów… i jak daleko odważysz się wyjść poza strefę komfortu? Nasz świat równie cię mierzi, co fascynuje… 

Bikerka uśmiechnęła się. — Stanowczo powinieneś zresetować bota, który pisze ci to gówno. Ale, utrzymując się w morskiej poetyce, ostrzegam, że igrasz z żarłaczem białym. 

Futu szczerząc zęby, rozpiął koszulę i pokazał chudy tors. Na jego klatce piersiowej widniał wytatuowany napis „No risk no fun”. 

— Jak chcesz. Zostałeś ostrzeżony — kobieta bawiła się szklanką, kręcąc jej dnem po blacie. — Od dawna mnie obserwujesz, bystrzaku? 

— Zauważyłem cię, jak tylko się pojawiłaś, jakieś cztery miesiące temu. 

— Ja zauważyłam, że właśnie próbujesz wjebać się do chipa moich okularów. 

— Sorry, nawyk zawodowy, sama rozumiesz. Skanowałem sygnał wysyłany przez twoje okulary. Wyglądają na model za grosze, ale protokół, w jakim pracują… jest kurewsko szybki. Muszą mieć potężny chipset. 

— Dwieście tera pamięci operacyjnej. 

— Robi wrażenie — chłopak pokręcił głową z uznaniem. — Jaki bandwidth? 

— Sześćdziesiąt cztery giga na sekundę w konwencjonalnym transferze. Obsługują też internet kwantowy. 

— Wow! — chłopak wydął usta i znów pokręcił głową. 

— Wow! — bikerka naśladując go, podobnie wygięła usta i pokiwała głową. 

— Wydzielony booster w airbiku czy amplifier to smartcom? 

— Jedno i drugie — skinęła głową. — Połączenie jest optymalizowane w czasie rzeczywistym, zależnie od zasięgu i siły sygnału. W mieście zwykle smartcom jest amplifierem dla chipa BNI, dla kasku, okularów lub soczewek XR. 

— No jasne. Współdzielone pasma czy osobne? 

— Osobne. Drony też mają boostery na osobnych pasmach. Transfer synchronizowany automatycznie. Upload i download są symetryczne i mogą pracować równolegle i niezależnie. 

— Właśnie miałem o to zapytać — Pullasca ponownie wyszczerzył żółte zęby. — I pewnie wszystko zintegrowane z biochipem BNI? 

— Pewnie tak. 

— A tak… z zawodowej ciekawości, te wasze nowe biochipy obsługują telepatię bez boostera? 

— Transfer do płatu skroniowego poprzez splątanie kwantowe — skinęła głową. — A tak z prywatnej ciekawości, kto dał ci zlecenie na mnie? 

— Wyhaczyłem cię przez przypadek. 

— Przypadki są dla kiepsko poinformowanych. 

Chłopak wyszczerzył zęby w nieszczerym uśmiechu, który bikerka odwzajemniła. Miała idealnie równe, duże i białe zęby, jakie spotyka się w reklamach pasty do zębów. 

— Fuckersi włamują się do urządzeń ludzi takich jak ja dla kilku powodów — mówiła spokojnie i powoli. — Głównym jest banalna kradzież kasy z konta blockchain. Twoje próby włamań były sporadyczne i niekonsekwentne. Poza tym nie używałeś dedykowanego bota, bo prawdopodobnie na niego cię nie stać, więc… — poprawiła okulary — ten powód odpada. Drugim jest kradzież danych albo wspomnień, żeby je sprzedać lub szantażować ofiarę. To mógłby być twój case, ale z powyższego powodu również odpada. I wreszcie trzecie, najprostsze — monitoring na zlecenie. Nawet to ci nie wychodzi. Dawno się zorientowałam, że mnie szpiegujesz. Jesteś kretynem, czego twój zleceniodawca powinien być świadom, bo to rzuca się w oczy. Nadal wiesz tyle, ile sam ci przekazał. Jesteś bezużyteczny jako haker i jako szpicel. Nasuwa się więc pytanie, po co cię wynajął? Masz mnie szantażować w jego imieniu, bo sam chce pozostać anonimowy? 

— Chyba słuchałaś mnie mało uważnie — Mike spoważniał, odchylił się i wyprostował. Dłonie trzymał na kolanach. 

— Jak masz na imię, fucky? 

— Mike. Przecież wiesz, sprawdziłaś — future wskazał na jej okulary. 

— Upewniam się, czy kłamiesz nawet w tak głupi sposób… Masz świadomość, Mike, że po zakończeniu zlecenia zostaniesz skasowany? — Nie czekała na jego odpowiedź. — Jest też druga ewentualność, mniej prawdopodobna, ale trzeba ją brać pod uwagę — zarówno ty, jak i twój zleceniodawca, jesteście kretynami. Zdecydowałeś się ujawnić, bo uznałeś, że twoje próby włamu skazane są na porażkę. Trafny wniosek, chociaż mocno spóźniony. Albo zleceniodawca w końcu zorientował się, jak bardzo kiepski jesteś i kazał ci się walić. Uznałeś, że spróbujesz szantażu, bo inaczej zostaniesz z niczym. Tak czy inaczej, na końcu mamy szantaż. Przejdź więc do sedna. Czego chcesz? 

— Jako starter… poproszę o szybki numerek. Nigdy nie miałem korpo z górnej półki — pochylił się i złapał ją za przegub dłoni, ale ona natychmiast wyrwała rękę z jego uścisku. Miał nieświeży oddech. — Nie bój się, będę delikatny, o ile ty będziesz miła — uśmiechnął się, sugestywnie spoglądając na swoje krocze. — Możemy to załatwić tutaj, anonimowo, tak jak lubisz… Potem porozmawiamy, ile warta jest moja wrodzona dyskrecja. 

— Chyba nie mam wyjścia, prawda? 

— Jak by się nie obracać, tak dupa z tyłu — rudzielec kolejny raz wyszczerzył pożółkłe zęby. 

— Prostackie, ale prawdziwe. No cóż… to twój szczęśliwy dzień, fucky. Ale powiesz mi, kto cię wynajął. 

— Zależy, czy mi się spodoba to, co masz do zaoferowania. 

Kobieta skinęła głową w stronę korytarza z toaletami. 

— Damska, czy męska? — zapytał. 

— Męskie mnie obrzydzają.

Wstali od stolika i skierowali się w stronę toalet. Mike popchnął drzwi damskiej i wykonał zapraszający gest ręką. Weszli do środka, gdzie dwie dwudziestoparoletnie futuress, pochylone nad blatem z umywalkami, przed lustrami niezdarnie nakładały sobie tatuaże na uda. Na blacie leżały zużyte kosmetyki i mocno wysłużone przyrządy do holotatoo. Dziewczyny nie zwróciły uwagi na przybyszy. 

— Wypad cipki! — Mike warknął do dziewczyn. — Ale już was tu nie ma! 

— Sam wypierdalaj, bucu — odparła niższa, krępa blondynka o krótkich włosach, spoglądając na odbicie intruza w lustrze. — To damska toaleta! 

— Dalej, piękna… bierz się do roboty bez ceregieli… Nam jeszcze trochę zejdzie — mruknęła druga futuress, nie przerywając pracy nad swoim tatuażem. Była szczuplejsza i miała ciemniejsze włosy. — Skończycie szybciej niż my! 

Obie dziewczyny zachichotały. Ta szczuplejsza, ręką, w której trzymała aplikator, wskazała na dłonie bikerki. — Będziesz mu robić loda w rękawiczkach? 

— Widzisz, Patty… — blondyna wyprostowała się. — To się chyba nazywa bezpieczny seks! 

Obie zaniosły się śmiechem tak mocno, że blondyna upuściła aplikator na blat, zatoczyła się i wsparła na ramieniu koleżanki. 

— Wypierdalać powiedziałem! — Mike gwałtownie poczerwieniał na twarzy. 

— Lepiej stań na kiblu, brachu, bo ona nawet klęcząc, będzie dla ciebie za wysoka — dorzuciła szatynka i znów ryknęły śmiechem. 

— Wypierdalać stąd, bo zrobię trwały tatuaż na waszych pryszczatych paszczach — Mike chwycił blondynę za włosy i odchylił jej głowę. Drugą ręką wyciągnął ze spodni mały nóż sprężynowy i przyłożył ostrze do policzka dziewczyny. 

— Kurwa, zostaw ją, pojebie! — krzyknęła futuress nazwana Patty. — Spadamy stąd! 

Mike puścił blondynę i schował nóż do kieszeni spodni. Futuress bez dalszego sprzeciwu zgarnęły swoje klamoty do torebek i klnąc pod nosami, wyszły w pośpiechu. Chłopak sprawdził kabiny, zaryglował drzwi toalety i podszedł do kobiety. Ta popchnęła go lekko, tak że oparł się o blat z umywalkami. Poczuła kwaśny, odpychający zapach wyschniętego potu. Futu złapał ją w pasie, przyciągnął do siebie i chciał pocałować w usta, ale odwróciła z grymasem głowę. Zerwał z niej top z kapturem i rzucił na blat z umywalkami. 

— Lubisz się droczyć, co? Ja też, ale krótko — wysapał i wbił usta w jej usta. Potem złapał ją za włosy, szarpnął jej głową do tyłu i zaczął łapczywie całować jej szyję, druga ręką ściskając biust. — Dwubiegowy suwak… Ech… takie praktyczne. 

Nadal oparty o blat, rozpiął jej kombinezon aż po podbrzusze i zanurzył twarz w jej piersiach. Dłonie wsunął głęboko pod materiał, sięgając pośladków. Bikerka beznamiętnie wpatrywała się w odbicie chłopaka w lustrze. Na karku miał holotatoo z emblematem jednego z nowojorskich klanów futures. HaarLads.

— Mike to twoje prawdziwe imię? — spytała. 

— Oooch… Co?  

— Imię. Twoje. 

— Aaach… taa… Mike — wysapał, nie przerywając ssania jej biustu. Oplotła kark chłopaka ramionami i zdjęła z prawej dłoni rękawiczkę. Na serdecznym palcu miała stalowy pierścień z geometrycznymi wzorami. Lewą dłoń wsunęła w jego włosy, a prawą położyła na jego karku, przyciskając pierścień do holograficznego tatuażu. Wyjęła z jego ucha chipa. Futu był zbyt zajęty ślinieniem jej biustu, by zareagować.

— Słyszałeś o myciu się? — wyszeptała mu do ucha. 

— Co?

— Taka procedura… Pozwala usunąć pot… brud i nieświeży zapach. Rozważ ją — zasugerowała. Krótki, ostry wąs chłopaka ukłuł jej piersi. Skrzywiła się. — Pora na coś mocniejszego, Mickey — wrzuciła jego chipa do umywalki. Chłopak, podniecony i pochłonięty jej piersiami, nie zwrócił na to uwagi. Chwyciła jego głowę na wysokości uszu i oderwała od swojego dekoltu. Spojrzała mu głęboko w oczy. 

— Chyba mnie polubiłaś! — wykręcił jej rękę, odwrócił ją i popchnął na umywalkę. Sięgnął prawą dłonią do jej podbrzusza i rozpiął suwak kombinezonu do końca, aż na plecy. Rozsunął leathertex, obnażając nagie pośladki kobiety. Rozpłaszczył ją na blacie. Kilkakrotnie kopnął jej kostki, zmuszając do szerszego rozstawienia nóg. Jedną rękę trzymał na jej plecach, dociskając kobietę do blatu, podczas gdy jego druga dłoń, w pośpiechu, chaotycznie walczyła z suwakiem jego spodni. 

— Szlag… chyba… suwak się zaciął. 

— Pomóc ci? — odwróciła twarz w jego kierunku. 

— Zamknij się! — warknął, wyczuwając szyderstwo w jej głosie. 

— Kto kazał mnie śledzić? — spytała, patrząc na jego odbicie w lustrze. 

Suwak wreszcie ustąpił, a wzrok chłopaka spoczął na hologramowym tatuażu na lędźwiach kobiety. 

— Masz logo swojej firmy wytatuowane na dupie? 

— To kość krzyżowa. Po łacinie sacrum, święte miejsce. 

— Co? Eeech… To jakbym dymał całą korporację. Eeech… — stęknął. 

— Kto cię wynajął? 

— Zamkniesz się wreszcie? Kurwa… nie mogę się skoncentrować! — odburknął. 

— Problem z erekcją? Pewnie ze stresu. Każdemu może się zdarz… 

Nie dokończyła. Szarpnął ją za włosy, a drugą ręką zamachnął się, chcąc wymierzyć siarczystego klapsa w jej pośladek. Zastygł tak z uniesioną ręką, jakby się wahał, czy uderzyć. Odchylił głowę i zachwiał się. Złapał kobietę za biodra, ale od razu je puścił. Zrobił krok w tył. Zatoczył się, lewą ręką wymachując bezradnie w powietrzu. 

— Co do cholery? — wierzchem dłoni przetarł nos, z którego obficie popłynęła krew zmieszana ze smarkami. Wstrząsnął nim dreszcz, a jego twarz gwałtownie poczerwieniała. Zrobił kolejny krok w tył. Kobieta patrzyła w lustro i obojętnie przyglądała się futu, który wykonując nieskoordynowane ruchy, próbował utrzymać się na nogach. 

— To już, synku? To wszystko, na co cię stać? — kobieta odsunęła się od blatu i zapięła kombinezon. Machnęła dłonią przed fotokomórką kranu i opłukała dłoń. Douszny chip Mike’a Pullaski wraz ze strumieniem wody zatańczył w umywalce i zniknął w otworze odpływu. Wytarła dłoń w papierowy ręcznik i zabrała z blatu rękawiczkę. 

Chłopak z rozpiętymi spodniami chwiał się, ale stał i desperacko walczył o utrzymanie równowagi, podpierając się jedną ręką o krawędź blatu. Drugą ręką bezradnie próbował zatamować krew płynącą z nosa. Jego twarz i szyja były sino-czerwone. 

— Ty suko… — warknął. — Co… mi… podałaś? — na szeroko rozstawionych nogach zrobił następny krok w tył. Końcami palców już ledwo dotykał krawędzi blatu. Opadłe do kolan spodnie utrudniały mu utrzymanie pionu. Długa koszula zasłaniała jego nagie pośladki i genitalia. Z drżących ust toczył pianę. Wreszcie zupełnie stracił równowagę, chaotycznie zamachał rękoma w powietrzu i runął na podłogę. Upadł na bok, a już leżąc, przekręcił się plecy. 

— Kobiety, synu, potrafią wybaczyć wiele, ale nie rozczarowanie — powiedziała, wycierając dekolt papierowym ręcznikiem. — Nie przepadam za facetami, fakt, a spośród wszystkich egzemplarzy waszego gatunku… najbardziej obrzydzają mnie fuckersi. Ale do rzeczy… bo pod kiblem robi się kolejka, a ty masz mało czasu. Kto cię wynajął, Mike? Człowiek czy bot? 

— Gówno… errrghm… ci powiem… kurwo — wycharczał. Z jego ust płynęła spieniona ślina, a ciałem zaczęły targać konwulsje. 

— Za kilka minut stracisz zdolność mówienia, wtedy staniesz się bezużyteczny. Potem zacznie się śmierć mózgu, no, chyba że podam ci blokera — wyciągnęła przed siebie dłoń ze stalowym pierścieniem, tak, żeby mógł go zobaczyć. — Poleżysz kilka dni w śpiączce. Gdy się wybudzisz, nie będziesz pamiętać własnego imienia. Kilka miesięcy będziesz cierpieć na niekontrolowane drgawki, permanentny ślinotok i niedowład kończyn, ale przeżyjesz. Zostało ci kilka minut, więc nie marnuj ich na grubiaństwo i wulgaryzmy. 

Popchnęła drzwi do jednej z kabin, kopnięciem opuściła klapę sedesu i usiadła na nim. Drzwi zostawiła otwarte, by widzieć jego twarz. 

— Zwykle nie jestem wylewna, szczególnie wobec gnoi, którzy próbują mi zaszkodzić, pomijając już żenującą próbę gwałtu. Jednak zważywszy twoje położenie, możemy krótko pogadać. Więc… jestem bywalcem tego klubu od pół roku, nie od czterech miesięcy. Na początku to było emocjonujące. Rozumiałam ryzyko, że ktoś mnie rozpozna. Ale ty jesteś pierwszy, Mickey. Wbrew wszechobecnej inwigilacji, a może właśnie przez nią, ludzie skupiają się na swoim życiu. Są coraz bardziej wyobcowani… zobojętniali, anonimowi dla siebie… chociaż coraz lepiej identyfikowani i znani systemowi. Trzynaście miliardów ludzi generuje taki chaos informacyjny, że mało kto zwraca uwagę na osobę obok ciebie. Naturalnym mechanizmem obronnym jest mentalna autoizolacja… Nie interesuje cię własna matka, a co dopiero obcy w miejscach publicznych. Żyjemy w świecie cyfrowym bardziej niż w fizycznym… Patrzymy na wygenerowane przez boty obrazy wyświetlane przez smartcomy, okulary i soczewki, nie na osoby stojące obok… Czy ja cię nudzę, Mike? Nie? Okay… Poza tym futures nie oglądają mainstreamowych newsów. Funkcjonujecie w innym kanale informacyjnym. Pewnie, gdybym stanęła na środku sali, zdjęła okulary, czapkę i wykrzyczała swoje nazwisko, większość futus nie miałaby pojęcia, kim jestem. Atomizacja i skanalizowanie informacji według kast społecznych… Dlatego — tak, czuję się w takich miejscach anonimowa i bezpieczna… — westchnęła. — No, ale dosyć o mnie… Co tam u ciebie, Mickey? Poczułeś już, jak rozszerza się nasza galaktyka? Dotarłeś do horyzontu zdarzeń? Pytam, bo, co ja tam wiem… Nie biorę tego gówna.

— Pol… pol… — futu wyprężył się, wygiął w łuk, konwulsyjnie wierzgnął nogami, po czym jego ciało opadło na podłogę. Krztusił się, więc wstała z toalety i odwróciła jego podbródek końcem buta.

— Kto? 

— Poli… poli… 

— Jesteś policyjną wtyką? Nie żartuj. 

— Pol… poli… 

— A może chcesz wezwać policję? Fucky wzywa gliny. Dowcip roku. Sądzisz, że boję się policji? No to popatrz. 

Rozpięła kombinezon w kroczu, kucnęła okrakiem nad jego biodrami i przytrzymując brzuch futu ręką, zaczęła oddawać na niego mocz.  

— Gdyby, jakimś cudem, ktoś wezwał tu policję, bot-koroner stwierdzi przedawkowanie Abyss-365, tobie pewnie znanego jako Pearl Jam. Jednak nikt nie wezwie policji, bo jesteś śmieciem, Mickey i skończysz w kuble ze śmieciami. Nikt nie troszczy się o odpady, synu. Nikt nie chce mieć z wami kłopotu, nawet policja. Teraz jedynym przyjacielem, którego masz, jestem ja. 

Wstała, starannie omijając kałużę moczu, rzygowin i krwi, która ciekła z jego uszu i nosa. Chłopak znów skręcał się i wierzgał mieszając jej mocz z własną krwią i wydzielinami. Zapięła kombinezon i patrzyła na niego. 

— Sperma, krew i mocz… Jakie to ludzkie. Epickie. 

— Poli… poliż… mi… fff… fiuta… 

— Serio? To mają być twoje ostatnie słowa? — westchnęła. — Ech… Staram się, naprawdę się staram, ale chyba nigdy nie zrozumiem facetów. 

Mike wydawał się gubić nić łączącą go z rzeczywistością. 

— Mogę przerwać twoją agonię, synu. Kto? 

— Ona… — wybełkotał. — Ona…  

Butem obróciła jego stężałą twarz na bok, by nie zadławił się pianą i wymiocinami. 

— Trochę późno zmądrzałeś — znów kucnęła przy nim. — Kobieta? Będę zadawać pytania. Mrugaj oczami, żeby potwierdzić, a podam ci blokera. Rozumiesz? 

Futu mrugnął. 

— Biała?  

Nic.  

— Czarna?  

Spazmatycznie rzucił głową i wydawało się, że mrugnął. Całym ciałem wstrząsnęły konwulsje. Przed toaletą ktoś zaczął się niecierpliwić i nerwowo szarpać klamkę drzwi. Z korytarza dobiegł głos poirytowanej kobiety. 

— Kurwa, dlaczego do damskiej zawsze są kolejki? 

— Otwierajcie suki, to nie jest wasza prywatna łazienka! — zabrzmiał inny, piskliwy i pełen desperacji damski głos. 

Kobieta spojrzała na drzwi, a potem na leżącego futu. 

— Widzisz, Mike, czas jest względny. Biegnie szybko, lub wolno, zależnie, po której stronie drzwi do toalety się znajdujesz. W naszej gównianej rzeczywistości, czas jest też linearny i jednokierunkowy, co znaczy, że nie można cofnąć tego, co się wydarzyło. 

Futu stękając i wijąc jak w ataku epilepsji, wyciągnął drżącą rękę w jej kierunku. 

— Otwórz te cholerne drzwi, bo wezwę barmana! — ktoś pięścią załomotał w drzwi i kopnął je. 

— Myślisz, że zmuszanie kobiety do seksu szantażem, można uznać za gwałt? Ja myślę, że tak. Oszczędzimy więc podatnikom kosztów — bikerka podeszła do drzwi toalety. — Świat bez ciebie będzie lepszy, Mickey. 

Zabrała z blatu swój top z kapturem i zarzuciła go na ramiona. Otworzyła drzwi, w których stanęły jak wryte trzy dwudziestoparoletnie futuress. Przenosiły wzrok z kobiety w kombinezonie, na mężczyznę leżącego bez ruchu na podłodze i z powrotem. 

— Przepraszam… próbowałam mu pomóc. Chyba przedawkował — rzuciła do dziewczyn, przeciskając się między nimi. — Laski, lepiej stąd znikajcie. To podobno policyjny kapuś. 

— A gówno mnie to obchodzi, muszę się odlać. Teraz — odburknęła pierwsza z dziewczyn, z wyrazistym makijażem wokół oczu, i ominąwszy leżącego Mika, pospiesznie potruchtała do jednej z kabin. 

— Co za świnia! Zeszczał się na podłogę! — skomentowała druga z futuress z obrzydzeniem na twarzy i po przekroczeniu ciała mężczyzny, zniknęła w innej kabinie. Trzecia z dziewczyn zrezygnowała z wizyty w toalecie i uciekła.

Wychodząc z korytarza na salę, bikerka natknęła się na przystojnego mężczyznę o nieco azjatyckich rysach. 

— To miejsce straciło dawny charakter. Wielka szkoda. 

— Jedźmy do mnie — zaproponował pół-Japończyk. 

— Innego dnia. Ktoś nas obserwuje — szepnęła do jego ucha — i muszę coś pilnie załatwić. Przejdźmy do garażu. 

Wrócili do parkingu podziemnego tą samą drogą, którą bikerka przyszła — przez zaplecze i korytarz. Gdy zeszli z rampy, kobieta wskazała na bordowy aircar, który musiał pojawić się na parkingu już po jej przybyciu.

— Porozmawiamy wewnątrz. 

Mężczyzna otworzył zdalnie drzwi i wsiedli do pojazdu. Kobieta od razu przeszła do rzeczy. 

— Pilnie potrzebuję pomocy twojego kolegi z MI-cośtam — stwierdziła. 

— Mówiłem ci, że on nie jest moim znajomym. Korzystałem z jego usług, ale nawet nie wiem, jak wygląda. Wiem tylko, że to biały, około czterdziestki, Anglik. W sieci nie znajdziesz jego zdjęć ani video. 

— To dobrze. Jest na chodzie? 

— Podobno jest czysty od dwóch miesięcy, ale nie mogę za niego ręczyć. 

— W takim razie sama ocenię. Połącz się z nim — odparła. Jej towarzysz chciał uruchomić połączenie przez panel kontrolny pojazdu, ale złapała jego wyciągniętą dłoń. 

— Tylko smartcom. Ten, przez który rozmawiasz ze mną. 

Mężczyzna nieznacznie pokręcił głową i wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki flexiglassowy smartcom. — Połącz z Shadem — powiedział. 

Smartcom wyświetlił awatar mężczyzny. Bikerka wyjęła komunikator z rąk znajomego, zawiesiła połączenie i wysiadła. 

— Nie będziemy widywać się jakiś czas — rzuciła przez opuszczone okno. — Odezwę się, kiedy uznam, że to bezpieczne. 

— Kto nas obserwuje? 

— Jeszcze nie wiem, ale zostawiłam w klubie wiadomość, która da mu do myślenia. Lub jej. 

— Masz mój smartcom — mężczyzna wskazał na dłoń bikerki. 

— Niech SMSNG sprawi ci nowy, służbowy — rzuciła przez ramię odchodząc. Po kilkunastu krokach znów tapnęła w smartcom i powiedziała — Proszę się nie rozłączać, panie Shade. 

Zatrzymała się przy swoim biku. Gdy zobaczyła odjeżdżający pojazd swojego znajomego, otworzyła na smartcomie panel ustawień. Odszukała aircar MZD-6 i tapnęła „rozparuj” a potem „zapomnij to urządzenie”. Potem wybrała „zmień głos” i „domyślny głos damski”

— Panie Shade, jest pan tam? 

— Znowu zmieniłeś płeć, Tonda? — ze smartcomu dobiegł męski głos. Kobieta tapnęła „ID głosowe” i na ekranie wyświetlił się komunikat. 

„Ten głos należy do Paula Newmana, amerykańskiego aktora i reżysera filmowego, 1925-2008.” 

Pokręciła głową, uśmiechnęła się i zamknęła komunikat machnięciem dłoni. 

— Mark użyczył mi swojego telefonu panie Shade, czy panie Newton, jak pan woli — powiedziała. 

— Może być Shade. Kto mówi? 

— Ktoś, kto dobrze płaci. Detale są panu zbędne. 

Po krótkim milczeniu mężczyzna odpowiedział. 

— Uprzedzam, że odmawiam zleceń łamiących prawo. 

— To dobrze o panu świadczy, ale moje zadanie jest do znudzenia legalne. Potrzebuję szybko i dyskretnie dotrzeć do kogoś, kto woli pozostać anonimowy. Rzecz w tym, że trzeba się tym zająć natychmiast. Potrzebuję kogoś dyskretnego, bystrego, skutecznego i lojalnego. 

— Dobrze pani trafiła. Te warunki spełniam. 

— Zrobiłam mały research na pana temat. Ma pan dobre rekomendacje. Martwi mnie trochę, że odkąd wylali pana z MI6, pana hobby to wóda i dragi. 

Frank „Shade” Newton odchrząknął, zapewne, by ukryć zakłopotanie. 

— Problem był tymczasowy — znowu odchrząknął. — Znajduję ludzi i boty. To bot czy człowiek? 

— Człowiek lub bot… może cała farma botów albo to wszystko naraz. Nie mam pewności. Mam tylko przybliżoną lokalizację i mało czasu.

— Znalezienie człowieka kosztuje więcej i zwykle wymaga podróży. 

— Przyjmijmy więc, że to człowiek dysponujący farmą botów, a pan odbędzie podróż do Australii.

— Zlecenie firmowe czy prywatne? 

— Prywatne. Jestem jedynym zleceniodawcą i kontaktem. Jeżeli wypełni pan to zadanie, nie będzie pan musiał brać żadnych fuch do końca życia. 

— Żyję na poziomie… Mam wydatki… 

— Pana roczne wynagrodzenie w wywiadzie razy pięćdziesiąt, plus zwrot kosztów operacyjnych na bieżąco. 

W smartcomie zapadło siedmiosekundowe milczenie, po którym ponownie zabrzmiał głos Paula Newmana, aktora. 

— Biorę dwadzieścia procent bezzwrotnego zadatku z góry. 

— Zgoda, ale muszę pana uprzedzić o czymś. To zadanie jest wprawdzie pozbawione ryzyk, do jakich pan przywykł w MI6, natomiast jest bardzo poufne. Szczegóły będą znać tylko dwie osoby. Ja i pan. Jedynym zagrożeniem dla pana jestem… ja. Jeżeli okaże się pan niegodny mojego zaufania lub prozaicznie głupi, by przed wykonaniem zlecenia wrócić do nałogów, znajdę pana i każę zabić. Czy to jasne? 

— Brzmi groźnie. 

— To nie groźba, to informacja. Jeżeli kiedykolwiek ujawni pan cokolwiek o tej misji komukolwiek, wliczając w to Marka Tonda, również każę pana zabić. Zapewniam, może pan spać całkowicie spokojnie pod warunkiem zachowania dyskrecji. 

— A jeśli zawiodę? 

— To mało prawdopodobne. Dostarczę dość informacji, by pan wypełnił zadanie, ale jeśli mimo to pan zawiedzie… cóż… ujmę to tak — jeżeli misja nie powiedzie się z pana winy, uznam, że doszło do rażącego zaniedbania. 

— Niech zgadnę… każe mnie pani zabić? 

— Zdecyduję zależnie od okoliczności, ale na pewno o reszcie wynagrodzenia będzie pan mógł zapomnieć. Proszę się zastanowić, zadzwonię za pięć minut. 

— Zdecydowałem, wchodzę. Za chwilę prześlę adres konta blockchain na ten smartcom. 

— To zbędne. Proszę być na Heathrow, w terminalu siedemnastym za… pięć godzin. Tam będzie czekać na pana prywatny airjet. Zgłosi się pan do odprawy i dalej boty obsługi pana pokierują. Leci pan do Sydney. Wszystko, co potrzebuje pan wiedzieć, będzie w smartcomie na pokładzie. Zaliczka również. Odblokuje go pan lewym kciukiem. 

— Skąd pani ma moje touch ID? 

— Panie Shade, będę wdzięczna, jeśli daruje pan sobie pytania, na które nie dostanie odpowiedzi. Oszczędzi nam to czasu. Będziemy komunikować się tylko przez smartcom, który znajdzie pan w samolocie. Odezwę się, gdy pan wyląduje. Spokojnego lotu — rozłączyła się. Zeskoczyła z platformy peronu i położyła smartcom na jednej z szyn metra towarowego. 

Wskoczyła ponownie na peron, wróciła do swojego airbika, otworzyła kufer i poczekała, aż jej mini-drony wlecą do jego wnętrza, po czym ruszyła ku rampie wyjazdowej.

Z nieczynnej stacji metra, obecnie parkingu podziemnego i magazynu, wyjechał czarny airbike prowadzony przez kobietę w ciemnym leathertexowym kombinezonie. Gdyby bikerka zatrzymała się przy windzie towarowej prowadzącej z podziemi na poziom ulicy, zobaczyłaby dwóch mężczyzn wrzucających ciężki, podłużny worek do pojemnika na bioodpady, umieszczonego na podnośniku autonomicznego wózka widłowego. 

Ale bikerka się nie zatrzymała. 

Ruszyła pędem w górę i od razu wyjechała na Broadway. Zahamowała dopiero pośród grupy drzew i wypuściła z kufra dwa drony wielkości wróbli. Nie czekając, aż pokrywa kufra się domknie, ruszyła gwałtownie i skręciła w Sto Czterdziestą Piątą. Gdyby zaczekała chwilę i odwróciła się, zobaczyłaby autonomiczny wózek widłowy, wiozący na podnośniku pojemnik z bioodpadami. Widziałaby, jak wózek skręca w pobliski zaułek, podjeżdża do ulicznego kontenera, unosi swój ładunek, przechyla i opróżnia pojemnik bio, po czym wraca do windy towarowej.

Ale bikerka się nie odwróciła.

Share the Post:

Related Posts